dzięki Sokołkowi przybyło mi mnóstwo wspaniałych przyjaciół, dzięki którym nie nudzę się już w ogóle (choć nuda to zjawisko, które w ogóle rzadko u mnie gości).
i tak oto na przykład w poniedziałek siedzieliśmy na piwku w Havanie, by potem przenieść się z wiśnióweczką na Wyspę, spotkać tam Ovcia z Damianem, a na koniec wylądować u Słowiczka na absyncie :)
we wtorek wstaliśmy z rana i ruszyliśmy na basen korzystać z pięknej pogody (szkoda, że bez Sokołka). popływaliśmy, poskakaliśmy na główkę, cycki i czoło :P graliśmy chyba z godzinę w skojarzenia oraz wywnioskowaliśmy, że Kolanowe blizny pochodzą od ataku szalonego drwala z wiatrówką :D szkoda tylko, że najładniejsza pogoda zrobiła się jak musiałam iść już do pracy :/ ale plecy i tak zjarałam -_-"
wczoraj natomiast na uwieńczenie przyjacielskiego maratonu, Szczupaczki wpadły z winem na obiadek i... koniec historii :P
czekam jutro na Martynę jako wisienkę na torcie :P
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz